odc. 79.. Bariery w Twojej głowie....

Wszelkie bariery tkwią li tylko w Twojej głowie!!!

“Porażka nie czyni Cię przegranym. Czyni za to poddawanie się, godzenie się z nią i odmowa ponownego próbowania.”
Richard Exely

           Nie ma nic gor­sze­go od prze­ko­na­nia o wła­snej nie­do­sko­na­ło­ści, bez wzglę­du na to, na czym­kol­wiek by ona po­le­ga­ła. To pa­ra­li­żu­ją­ce uczu­cie, które unie­moż­li­wia pod­ję­cie więk­szo­ści wy­zwań, jakie nie­sie życie/* (Da­riusz Duma, psy­cho­log biz­ne­su)

Setki razy uczestniczyłem w rozmowach a kandydatami „różnej maści” i z różnych okazji. Tak chociażby podczas konsultacji, szkoleń i w róż­ne­go ro­dza­ju spo­tka­niach re­kru­ta­cyj­nych na naj­prze­róż­niej­sze sta­no­wi­ska. Spostrzeżenia i informacje z nich wy­niesione są cie­ka­we i uzmysłowiły mi, dały doskonałe doświadczenie. Bo ile­kroć za­py­tać człowieka, co tak naprawdę chciałby osią­gnąć w swoim rozwoju czy życiu za­wo­do­wym, za­wsze i tylko stawiają dwa ro­dza­je od­po­wie­dzi: chcę szybko awan­sować na prezesa, dy­rek­to­ra albo chcę za­ło­żyć wła­sną firmę (tu odsetek jest siłą rzeczy mniejszy). Z  mojego doświadczenia jak i punk­tu wi­dze­nia oczywistym jest, że żadna z tych odpowiedzi mnie by nie za­do­wa­lała. Bowiem wszystkie odpowiedzi sku­piają się wy­łącz­nie na twardych na­rzę­dziach, bra­ku­je natomiast ja­snej wizji i prze­ko­na­nia, co taka osoba chcia­ła­by poprzez swoje zawodowe działania re­al­nie osią­gnąć. Nie to jednak jest tak naprawdę dla mnie najważniejszym wnioskiem i doświadczeniem, ale to co i jaki istotny jest ten ukryty problem. Bo tak naprawdę niby wszyscy chcą, ale mało kto, w sposób zdeterminowany do tego dąży. Dlaczego, pomimo tylu kandydatów, potem „w grze o karierę” pozostają nieliczni? Każdy deklaruje, że rządzenie jest OK i fajnie by to było, ale więk­szość tych, z któ­rymi miałem do czynienia „wymiękają” na okoliczność potencjalnej walki kor­po­ra­cyj­nej, a na pewno ciągłej i prawie pewnej pre­sji. Czyli nawet w obliczu ogromnego pre­sti­żu i splendoru władzy podpartej wielka marką firmy w tle. Wolą i to deklarują powalczyć na indywidualnym polu własnego biznesu, uza­sad­niając to tym, że wtedy się „nic nie musi i że prze­cież to jasne, że prę­dzej czy póź­niej chce się wła­sną firmę, oczy­wi­ście założyć”. Co również charakterystyczne, drążąc dalej jak analizuję, co by ta firma miała robić, jaki produkt sprzedawać i czy jest na nią rynek, po­ja­wia­ją się nawet najprostsze pro­ble­my a na pewno nie do zdefiniowania przez „pacjenta”. „Dokładnie jeszcze nie wiem, po­my­słu też nie mam, ale na pewno chcę dużo kasy i dużo swobody oraz wol­no­ści”. Część z nich jako uzasadnienie podawało, że mają zmysł or­ga­ni­za­cyj­ny, a biznes na wła­sny rachunek by ich podniecał i „rozpalał do czerwoności”. Kiedy dopytywałem i dociskałem do muru py­ta­nia­mi, twierdzili na ogół, że po­wstrzy­mu­je ich coś, jakaś obawa i nawet nie umieli tego na­zwać. Moja diagnoza co do tego stanu rzeczy jest dość oczywista, dla­cze­go owi deklarujący nie za­kła­da­ją ostatecznie własnych firm? To rzeczywiście jest jak z od­chu­dza­niem, rzu­ca­niem pa­le­nia czy nauką ję­zy­ków ob­cych czy jak z „jajem Kolumba” (patrz jeden z poprzednich odcinków)? Niby to jest oczy­wi­ście, konieczne, oczekiwane i trendy, niby wszy­scy tego chcą i się tym chwalą, niby o tym dyskutują, ale tylko nie­którzy i nieliczni robią to raz, szybko, na­praw­dę oraz tu i teraz. Zatem skąd to cią­głe od­kła­da­nie, które na ogół finalizuje konstatacja, że „może jed­nak wcale nie byli tak bardzo zdeterminowani, a tylko mi się wy­da­wa­ło, i że wła­ści­wie le­piej bę­dzie się w końcu się nie realizować i się zwyczajnie pod­dać?”. Jednak, osta­tecz­nie praca kodeksowa, na etacie wcale nie jest taka zła. Zero stresów i odpowiedzialności, tylko odbić zegar i do wszyst­kie­go przecież można się przy­zwy­cza­ić. To mi właśnie przypomina nieco małpy czy inne zwierzęta w ogrodzie zoologicznym, które stoją u progu swych otwar­tych klatek i za­miast czmychnąć na wol­ność, cofają się ze swoim zwie­rzę­cym przyzwyczajeniem kombinują i zostają na zawsze. Zarządzanie w biznesie to właśnie taka psychosocjologia, która nam wiele może wy­ja­śnić. Tu emocję zawsze biorą górę i bardzo często pomimo, że nie chcemy się do tego przy­znać. Każdy z nas wo­lałby być bardziej ra­cjo­nal­ny i chciałby by o nim tak sądziła opinia. A tak nie­ste­ty w ogóle nie jest. Trzeba na pewno i wręcz mu­si­my brać po­praw­kę na nasze uczucia i emo­cje, a zwłasz­cza te powszechne i proste: przy­wią­za­nie, obawa i lęk, które choć ni­czym nie­uza­sad­nio­ne, strasznie i za­dzi­wia­ją­co mocno na nas     oddzia­łują. Mam tu na myśli przede wszystkim głównie to co jest dla nas begrandowe (podstawowe i uzupełniające) czyli tzw. sta­tus quo (stały stan rzeczy). Jeszcze raz sprawdza się przy tej okazji stare przysłowie, że czę­sto lep­szy wró­bel w gar­ści niż gołąb na dachu. Tylko że właśnie kreatywna i innowacyjna przed­się­bior­czość po­le­ga na ła­pa­niu go­łę­bi, a nie na trzy­ma­niu za wró­bla za piórka. Zatem „po diabła” ruszać nam w nieznane lub organizować sobie nową przestrzeń? I to jest właśnie clou (sedno) mojego widzenia świata przedsiębiorczości i to co uwielbiam. A mianowicie to, że bycie                 przed­się­biorczym jest to przede wszystkim bycie bar­dzo wyczulonym i wraż­li­wym na to, co sami o sobie my­śli­my i w jaki spo­sób się po­strze­ga­my na co dzień.  Piękne to, bo nieprzewidywalne i niekiedy nie ujarzmione jak zjawiska przyrody ale delikatne jak krucha kobieta czy nowonarodzony osesek.

ZAPRASZAM do konsultacji.